PIĘĆ SPOSOBÓW NA DOPROWADZENIE PRACOWNIKA RESTAURACJI DO SZAŁU

FBE5FAB915

Okej, bardziej pracownika knajpy, czy baru, bo do takich będę się odnosić pisząc ten tekst. Do tej pory pracowałam w zakładach małej gastronomii; wiecie, takich, w których jestem w stanie ogarnąć wszystko będąc sama lub z pomocą jednej- dwóch osób, nie potrzebuję całego sztabu kelnerów, hosta, i pięciu szefów kuchni. Bardziej te miejsca klimatyczne niż buda z kebabem na dworcu, ale też zdecydowanie mniej ekskluzywne niż to, co zazwyczaj rozumie się pod pojęciem restauracji. I wiecie, bez różnicy- buda z kebabem na dworcu czy pięciogwiazdkowa restauracja, jeśli chcecie powkurzać jej pracownika ryzykując obecność w waszym jedzeniu DNA kucharza pod postacią śliny, to spoko.

Strasznie łatwo jest być piekielnym klientem. Sama nim pewnie czasem jestem, na przykład gdy stoję w salonie swojej sieci i próbuję- ja, kompletny laik- wytłumaczyć co się stało („Panie no, Internet był i Internetu ni ma! I co teraz?”) i kompletnie nie ogarniam co się do mnie mówi. Albo jak mylę PIN do karty z hasłem do telefonu i ludzie w kolejce za mną muszą czekać aż minutę dłużej na obsłużenie. Albo jak kłóce się przy kasie, że na półce obok tego towaru była inna cena.  I tak dalej. Każda osoba, która ma w pracy bezpośredni kontakt z klientem mogłaby taką listę napisać. Tu macie piekielnych klientów grafików. Tutaj– fotografów. A pod spodem- piekielnych klientów  restauracji. Sprawdźcie, czy jesteście na liście.


BOGACZ
W małych restauracjach, knajpach i barach, dokładnie takich, w jakich pracowałam i pracuję, od samego rana zazwyczaj nie mamy za dużo pieniędzy w kasie. Kwota ta oscyluje mniej więcej w okolicach dwustu złotych, w możliwie jak najmniejszych nominałach banknotów i monet. Teraz wyobraź sobie, że jesteś na moim miejscu, masz całą kasę drobnych i cieszysz się, że wystarczy Ci na cały dzień i własnie wchodzi Twój pierwszy klient. Zamawia najtańszą pozycję w menu, taką za parę złotych i płaci dwustuzłotowym banknotem. I szlag trafia całe Twoje drobne. Przed Tobą cały dzień wkurwiania klientów tekstami w stylu „A ma pan może dwa pisiont?” „Nie? A pisiont chociaż?”. Powodzenia.

NIECIERPLIWY
Wiecie, że jak knajpa, czy bar są czynne dajmy na to od dwunastej, to podawacz żarcia zazwyczaj przychodzi trochę wcześniej niż o godzinie dwunastej, prawda? Wiecie, trzeba odebrać dostawy, nagrzać piec, przygotowac półprodukty, generalnie takie bajery, z których chyba nie zdajecie sobie sprawy, jeśli nie pracowaliście nigdy w podobnym miejscu. Takie przynajmniej odnosze wrażenie, bo nie raz zdarzyło mi się, że klient chciał składać zamówienie pół godziny przed otwarciem, a gdy powiedziałam mu, że ma przyjść później wielce się oburzył i zgromił mnie tekstem „No przecież stoi pani tutaj, to chyba może mnie pani obsłużyć?!”. Jasne. To nic, że dostawca jeszcze nie przywiózł towaru. To nic, że piec jeszcze nie jest nagrzany. To nic, że połowa sals jeszcze nie jest zrobiona. Okej, rzucę wszystko i polecę robić Ci dobrze. Klient nasz pan, kurwa jego mać.

NA OSTATNIĄ CHWILĘ
Teraz, gdy już wiecie, że pracownik restauracji przychodzi do restauracji nieco przed jej otwarciem, to zdradzę wam drugą niespodziankę- zostaje też po zamknięciu. Wtedy też jest dużo rzeczy do zrobienia- jak dużo, to już zalezy od miejsca, w którym się pracuje. Zdarzało mi się zostawać ponad godzinę po obsłużeniu ostatniego klienta i jeszcze nie wyrabiać się ze wszystkim, a zdarzało mi się uwijać w piętnaście minut. Ale pracownik też człowiek, może się na przykład spieszyć na autobus, czy pociąg i każda minuta opóźnienia pogarsza jego sytuację. Zaczyna więc sprzątać w restauracji pięć minut przed zamknięciem, żeby zyskać trochę czasu, i wtedy przychodzi klient. No i stoi, i zastanawia się i wybiera te pozycje z menu. Pozycji w menu ledwo pięć, ale on się zastanawia co najmniej jakby podejmował decyzję, która zaważy na reszcie jego życia. Zanim złoży zamówienie jest już godzina zamknięcia. Dodaj do tego obsłużenie klienta, czas, az ewentualnie zje, jeśli nie wziął papu na wynos i pożegnaj się ze swoim wczesnym powrotem do domu. Nastepny autobus jedzie przecież już za godzinę!

WYBREDNY
Wspominałam juz, że pozycji w menu ledwie pięć? A klient zastanawia się tak, jakby decyzja o tym, co teraz zje miała zaważyć o reszcie jego życia? A na sam koniec nie wybierze jednej z pozycji z menu, tylko stworzy własną, zamieniając praktycznie wszystkie składniki na inne. Polską cebulą oczywiście kombinując jak wyjść na tym jak najtaniej- dlatego myślenie trwa tak długo. Co w tym denerwuje? To, że spędzasz trochę czasu zapisując jego zamówienie i upewniając się, ze zapisałeś wszystko dobrze; że przy pracy w tak małym barze jesteś nauczony rutyny i wszystkie dania z menu robisz odruchowo, a tu przychodzi Ci robić jakieś danie z kosmosu- łatwo się pomylić i zrobić coś nie tak jak chciał klient. O napiwku zapomnij, mimo że cackasz się z tym jego zamówieniem i robisz dokładnie to, co chciał i jak chciał. Jeszcze będzie marudził, dlaczego tak długo Ci to zajęło. I niech się cieszy, że wzrok nie może zabijać.

ZAPOMINALSKI
W jednej z restauracji, w której pracowałam funkcjonowało coś takiego jak średni czek. Taki system motywujący dla pracowników, żeby jednocześnie zwiększając utarg restauracji robili dobrze też sobie. Kwoty wszystkich paragonów, które zostały w ciągu dnia nabite sumowało się, dzieliło przez ilość i powstawał tzw.: „średni czek”- im był wyższy, tym wyższa była premia na koniec miesiąca. W interesie pracownika więc było zadawanie tych wszystkich denerwujących pytań: „Zestaw powiększony czy normalny?” „A może napój z dolewką do tego?” „Polecam nasze najlepsze … tylko 5,99” żeby każdy sprzedany paragon był jak najwyższy. I pytasz się takiemu delikwentowi, który składa zamówienie, czy chce napój z dolewką. Nie chce. Kasujesz, nabijasz, wydajesz resztę, a jemu nagle się coś przypomina i mówi: „Wie pani co, to może jednak niech pani da ten napój z dolewką”. Kilku takich klientów dziennie i żegnaj premio na koniec miesiąca.


W pracy, w której masz jako pracownik bezpośredni kontakt z klientem nie jest nudno. Zdarzają się ci piekielni, ale zdarzają się też normalni, którzy traktują Cię jak człowieka mimo iż mają świadomość że generalnie jesteś tu po to, żeby zrobic im dobrze, z którymi można pogadać i pożartować. Z moim poczuciem humoru naprawdę zdarzają się niezłe kwiatki.

Wchodzi dwóch klientów, ja stoję na zapleczu i wychodzę do przodu w momencie w którym jeden z nich mówi:
-A co jest specjalnością zakładu?
-Nie wiem co jest specjalnością zakładu, wiem co jest moją specjalnością- odpowiadam szybko
Klienci się śmieją- nie spodziewali się chyba, ze takie małe, niepozorne dziewczę wciśnięte w pracowniczy uniform walnie takim tekstem- ja się uroczo uśmiecham.
-Dobra, wie pani co, to może ja już nie będę ciągnął tego tematu.
-Ale dlaczego nie? Ja bardzo lubię ciągnąć…- robię pauzę- ten temat.
Speszyłam dwóch na oko trzydziestoparoletnich facetów. Szok.

 

W pracy mikrofala. Mikrofalę trzeba umyć na koniec dnia. Ktoś -no, dobra, ja- o tym zapomniałam i nastepnego dnia zwrócono mi uwagę, że „W taką brudną mikrofalę nic nie można włożyć”. Pod koniec tego samego dnia czyszczę mikrofalę na błysk i wkładam do środka karteczkę „Jestem czysta, można we mnie wkładać”.

W ogóle, jak chcecie, to mogę wam różne takie dziwne i śmieszne akcje zapisywać i publikować w jednym wpisie co jakiś czas. Naprawdę jest tego cała masa, będzie fajnie. Chcecie?

Jeśli spodobało Ci się w Podziemiu,  zachęcam do zostania na dłużej. Miejsca jest dosyć.Tutaj możesz podnieść kciuk w górę i pokazać, że podoba Ci się moja twórczość, oraz być na bieżąco z nowymi wpisami.

17 uwag do wpisu “PIĘĆ SPOSOBÓW NA DOPROWADZENIE PRACOWNIKA RESTAURACJI DO SZAŁU

  1. Ano niestety, zdarzają się takie typy jak odpisałaś… Ja akurat pracuję w dość dobrej restauracji i przynajmniej klienci są w miarę na poziomie, niemniej czasami trafi się taki człowiek, że można dostać ataku szału i rzucić się na takiego przez stół. Ale co tam, co tam 🙂

    Polubione przez 2 ludzi

  2. Nie pracuje w gastro, ale znam sporo osób, które pracowały/pracują – i chwała małym restauracjom. Nie ma nic gorszego niż wszelakie sieciówki, gdzie piekielne jest wszystko. I tak, wiem, że sieciówki to ogólnie zło dla współpracowników… Ale trochę inaczej zapierdala się w empiku, a trochę inaczej w macdonaldzie, Szczególnie jak knajpa czynna jest, bo ja wiem, od siódmej rano do trzeciej w nocy, a że duże miasto, to zapierdol jest non stop.

    Polubienie

    • W Gdańsku na dworcu jest całodobowe KFC- ratowało mi i byłemu samcowi życie zawsze gdy wracaliśmy nocą ze starówki. Mieli bodajże półgodzinną przerwe na sprzątanie całej restauracji około trzeciej w nocy, a potem zapierdalali dalej. Jak małe robociki. Mcdonaldy nawet jak nie sa czynne całą dobę, mają całodobowego McDrive’a. I nie mam porównania z pracy w sieciowej restauracji, ale zawsze wydawało mi się, że to w takich jest lepiej, niż właśnie w dopiero co powstałych, rozwijających się barach szybkiej obługi czy restauracyjkach. Trawa jest zawsze bardziej zielona tam, gdzie nas nie ma, nie?

      Polubienie

      • Ech. Z pracą w sieciówkach jest tak – dużo zależy od ludzi, a rotacja jest bardzo ostra, także wśród szefostwa. Jak masz spoko ludzi w knajpie i spoko szefa, to owszem, jest zapierdol, ale da się żyć. Jak jest więcej pracowników, ułożone ludzko grafiki, a wszystko działa jak powinno – to może być. Nawet pójdziesz raz czy dwa na przerwę, wrzucić coś na ząb i skoczyć do kibla.
        Ale kierownicy też się szybko zmieniają, a pomysły mają różne. Czasem brakuje pracowników, albo jest sezon grypy czy innego ujostwa – a zapierdol nie mniejszy niż zwykle. Idziesz do pracy na 7, bo knajpa otwarta od 9, ale masz rano w chuj rzeczy do zrobienia, masz skończyć o 17, ale zastępstwo jest chore, zostajesz niby do północy, ale trzeba posprzątać i ogarnąć, więc jesteś w domu o 3, a na 7 do roboty… Zdarza się też, że nie masz czasu iść na przerwę, nawet do kibla, sama robisz robotę dla dwóch osób, cały czas w ruchu i na nogach, nie ma kiedy na dupie usiąść, a tu zamówienia spóźnione, tu klienci czekają (klient po wejściu do knajp powinien dostać żarcie w przeciągu 5 minut czy jakoś tak). A do tego klient nasz pan, jeśli zamówi danie X, dostanie X, a potem zrobi awanturę, że chciał Y, to kierownik się kaja i daje mu gratis Y bez zwrotu X. Na przykład. Sporo osób się cwani, są telefony, są awantury, są paragony i wydruki zamówień, ale to nic, klient ma rację.
        A wszystko jest na czas, sałatka ważna dwadzieścia minut, frytki trzy, mięso kwadrans, straty mają być minimalne, więc wróżysz co będzie potrzebne, kasjerzy i kierowcy drą się na serwis, serwis drze się na kucharzy, bo trzeba się drzeć żeby cię usłyszeli, klienci czekają, zamówienia czekają,
        Da się żyć, jak ekipa jest spoko. Jest ciężko, ale da się żyć. Ale jak coś w ekipie nie gra – za mało ludzi, niewłaściwi ludzie. nieprzyjemne kierownictwo, albo nawet jakiś nadambitny szef, który wpada raz na miesiąc, bo kontroluje restauracje w całym mieście, i ma jakieś nieludzkie oczekiwania – i już robi się niefajnie.

        Polubione przez 1 osoba

      • Restauracje sieciowe maja pieniądze. Więcej niż restauracje dopiero rozwijające się i zatrudniają więcej ludzi. U mnie w pracy też zawsze był problem, że było za mało ludzi. Był problem z tym, żeby wziąć wolne, praca dzień w dzień, bo ktoś nie przyszedł, bo ktoś zachorował, bo nagły wypadek, bo cośtam i nie było kim wypełniać luk w grafiku. Masakra. Myślałam zawsze, że w sieciowych restauracjach, które z założenia zatrudniają więcej ludzi tego nie ma- a jest, z tego co mówisz. Może chociaż płaca więcej.

        Polubienie

  3. Chcemy! Ja dziś byłam mega zadowolona z siebie, bo udało mi się rozbawić panią kelnerkę +100pkt do zajebistości Meduzy 🙂
    A do co rutynowych przepisów…NIECIERPIĘ jak mi dają cebulę, gdy proszę bez. A potem gdy czekam na poprawne zamówienie to mi robią karę za swoje zapominalstwo i muszę czekać na zamówienie 3 razy dłużej niż na to pierwsze…Ja tego serio nie potrafię zjeść, a nie, że mam chore kaprysy 😛

    Polubienie

    • Nie no, spoko. Ja np. nie toleruję pomidora. Ale klient w stylu „wie pani co, to skoro ja nie biore cebuli to chce taniej” albo „skoro nie biore cebuli, to poprosze więcej tego i tego” już jest lekką przesadą.
      Idę sobie kupić kajecik na pracownicze heheszky 😉

      Polubione przez 1 osoba

  4. O, to jak u mnie. Pracuje w restauracji z nazwy ale bardziej to knajpa. Znam te sytuacje. U mnie czesto dochodza zamowienia od szefostwa w czasie największego ruchu albo juz po wyłączeniu grilla, bo nie mozna wsadzic glowy na kuchnie i zapytac czy ma sie czas.

    Polubienie

Podziel się swoją opinią